O muzyce - subiektywnie, osobiście, emocjonalnie.

środa, 17 listopada 2010

Niespodzianki

Muzyka chyba dlatego jest tak magiczna, że zaskakuje nas i nie wiadomo kiedy zauroczy. Czasem nie potrafię powiedzieć dlaczego jakaś piosenka stała się ważna, co takiego w sobie miała, że wpadła w ucho, została na dłużej bądź na zawsze.
Usłyszana dwa razy i to we fragmencie, ale wystarczyło aby nie móc przestać jej słuchać. Zwłaszcza refrenu i niesamowitego głosu wokalistki.
Lugola!

http://www.youtube.com/watch?v=hpjwVuPnOSU

sobota, 25 września 2010

Jezu, jak się cieszę!

Że są w Polsce prawdziwi, naturalni ludzie. Uzdolnieni, i mający ten rodzaj wrażliwości, który jest przypisany nielicznym jednostkom. Że słuchają i wykonują tak piękną, niebanalną muzykę, nie mającą nic wspólnego z sieczką serwowaną nam na co dzień. Że są tak bardzo młodzi i tak bardzo już dojrzali. Oby zrobili karierę, a jednocześnie pozostali sobą w całym tym zgiełku.
Joanna Klejnow i Piotr Lisiecki czyli zespół Shyja. Moje odkrycie, które ogromnie mnie uradowało. W programie Mam Talent nie doceniono Joanny i niesłusznie. Mam nadzieję, że się obroni. Brawo!
Proszę państwa, idzie TALENT.

http://www.youtube.com/watch?v=j3Zw1QlORNg&feature=related

piątek, 10 września 2010

Stare na nowo

Nie sądziłam, że po moim ciągu związanym z soundtrackiem do Blade Runnera, tak szybko pojawi się nowa muzyka. I to dosłownie z dnia na dzień. A było to dokładnie tydzień temu, kiedy stałam przed lustrem z nożyczkami i ciachałam swoje długie pukle:) W radio usłyszałam dosłownie ostatnie kilkanaście sekund jakiejś ballady. Od razu pomyślałam, że musi być to jakiś utwór z lat osiemdziesiątych, moich ukochanych. No i nie myliłam się, bo pan Niedźwiecki, który też kocha się w tej epoce powiedział, że była to piosenka znanego zespołu z tamtych lat - Mr.Mister. Uzmysłowiłam sobie, że ten popularny,amerykański band znałam dotąd tylko z jednej piosenki. Genialnej piosenki. "Broken Wings".


Postanowiłam poznać nieco bardziej ich twórczość. No cóż. Dużo tu szybkiego, prostego, radosnego rocka. Dużo naleciałości z country i takiego trochę  pitu pitu. Sporo męczących utworów kojarzących mi się z panami w tirach, którzy umilają sobie drogę słuchając ich płyt. Okazało się także, że są tu piosenki które jednak kojarzyłam z radia, ale nie wiedziałam,ze oni to oni. Ale, ale. Jak zwykle moje ucho wyłapało kilka utworów, którymi zasłuchuję się od kilku dni non stop. Jest w nich energia, ale też i ta charakterystyczna dla lat ' 80  melodyjność, niby prosta, a jednak jakaś piękna. Taka, którą lubię.


"Into My Own Hands"* zaczyna się jak utwór reggae, później, z pozytywnych dźwięków przemienia się w bardziej ostre tupnięcie, aby zakończyć się pięknym (dokładnie w 4 minucie i 30 sekundzie) "ooooooooooooh" :)

"Welcome To The Real World"* podobnie - zwrotka jakaś taka radosna, refren bardziej poważny, tak samo jak i tekst. Witajcie w Prawdziwym Świecie.

No i "Run to her"*, która zainspirowała mnie to dalszych poszukiwań. Delikatna, piękna, ale i nieoczywista, Dźwięk, w momencie w  którym wydawałoby się, że wybrzmi inaczej, nagle schodzi w zupełnie inne tony. Ciekawe.

Tak oto moja sympatia do Mr Mister została powiększona o kilka piosenek, które z kolei stały się moimi osobistymi hymnami nadchodzących wielkich zmian...
  

*Wszystkie utwory, o których pisze autorka można odnaleźć na genialnym portalu www.youtube.com....;)

piątek, 3 września 2010

Łowca

M. już od jakiegoś czasu regularnie namawiał mnie do  obejrzenia tego filmu. Odmawiałam i prychałam szyderczo, bo nie będę oglądać jakiegoś bzdurnego science-fiction dla chłopców w wieku szkolnym. I jeszcze ten polski tytuł -  "Łowca androidów". Jeśli w filmie występują androidy, a w dodatku ktoś za nimi biega i je łapie, to ja serdecznie dziękuję.
Oj oj oj...Ciężko się pomyliłam w ocenie. Film stał się dla mnie jednym z ważniejszych w życiu i śmiało mogę dołączyć do grona traktujących "Łowcę..." w kategorii filmów kultowych. Sama nie wiem, dlaczego. Może po prostu miło się rozczarowałam, bo Blade Runner (tytuł oryginalny, nieco milszy) okazał się filmem pełnym magii i poezji, bardziej fantasy niż science fiction, a już najmniej w nim krwi, walki i sensacji. Za to dużo emocji, atmosfery i wzruszeń. Chwilami miałam wrażenie, że oglądam jakieś stare kino noir, a za chwilę zza rogu wychynie Humphrey Bogart. Jednak trochę grozy i przemocy także tu znajdziecie. Postarał się o to głównie demoniczny Rutger Hauer. Pięknym elementem filmu jest natomiast  Sean Young w roli Rachel, a elementem dla fanów Harisson Forda - sam Harisson Ford w roli tytułowej :) Jeśli ktoś lubi  obrazy typu "Piąty Element", a w dzieciństwie zachwycał się "Niekończącą Opowieścią" oraz innymi filmami z pegazami i dziwnymi stworami, powinien obejrzeć Łowcę Androidów.
Ale, ale. Film filmem, a ja tu przecież piszę o muzyce. I jeśli miałabym napisać jak najkrócej to...soundtrack do Łowcy Androidów jest genialny! Jego twórcą jest, chyba najbardziej znany kompozytor muzyki instrumentalnej i elektronicznej - Vangelis, w właściwie  Ewangelos Odysseas Papathanasiu :) Przyznam szczerze, że muzyka Vangelisa kojarzy mi się chyba tylko z nieśmiertelnym "Chariots of Fire" i tak naprawdę nigdy nie miałam okazji docenić jego talentu. A ma ogromny. Muzyka do Blade Runnera całkowicie oddaje klimat filmu, pasuje do niego jak ulał i podkreśla mroczną i dziwaczną atmosferę. Jest zaskakująco spokojna i wyważona, nadaje się idealnie na podkład do chociażby czytania, jest fantastyczną towarzyszką w zasypianiu lub nawet medytacji (jeśli ktoś potrafi). Mamy tu wiele - dużo elektroniki i syntezatorów, operowe głosy gdzieś w oddaleniu, saksofony rodem z filmów erotycznych, trochę egzotyki, trochę bajkowości, smutne pianino, a nawet utwór wokalny jak z potańcówki z lat '60. Wikipedia opisała ten soundtrack nieco krócej, jednym tylko słowem - ambient. I myślę, że jest to trafna definicja.  
Wait For Me
Tak oto w moim życiu pojawił się kolejny film i kolejna  muzyka, która porusza te najgłębiej ukryte struny i sprawia, że świat na chwilę wydaje się piękniejszy. A na pewno utwierdza w przekonaniu, że pełen jest niezwykłych ludzi, którzy takie filmy i taką muzykę tworzą.


Post ze specjalną dedykacją dla pana P.P, który się domagał :)

sobota, 24 lipca 2010

Bóg, Honor, Patton

                    Przez ostatnie 1,5 miesiąca nie odkryłam niczego nowego, czym chętnie bym się podzieliła. Pozostaję wierna starym miłościom, choć przez pewne wydarzenia życiowe, i je także zaniedbuję. Nie mogę  pochwalić się też obecnością na  żadnym muzycznym festiwalu. Bywałam jedynie na jakichś poznańskich koncertach, ale trudno zaliczyć je do wielkich wydarzeń. Teraz za to słucham wybiórczo piosenek jednej z moich pasji, to jest zespołu Faith No More. Może zamiast rozmieniać się na drobne, opiszę po prostu moją Faith No Morowa historię...
              Piosenkę "Easy" i clip do niej znałam chyba jeszcze w łonie matki. Nie musiałam słuchać tej piosenki parokrotnie, aby się zakochać. Tyczy się to także wokalisty...Piosenka miła, łatwa i przyjemna, acz genialna i to chyba jeden z nielicznych coverów świata, lepszych od oryginału (Easy śpiewał bowiem pierwej Lionel Richie, a właściwie zespół The Commodores, do którego Lionel należał). Drugim utworem, który wrył się w moje serce od razu i na zawsze był  "Evidence". (linków nie podaję, na youtube odszukanie tych piosenek to łatwizna). Wystarczyły mi dwie te piosenki aby uznać FNM za jeden z moich ulubionych zespołów :) Dlatego, kiedy już byłam nieco starszą dziewczynką, zdziwiłam się, że tak naprawdę to zespół ciężki i  mocny, wokalista lubi się podrzeć , a muzyka, mimo, że melodyjna, zdaje się pochodzić z dna ziemi.
              Następne był "Ashes To Ashes", "Midlife Crisis", "Small Victory", "We Care a Lot"...Wystarczy posłuchać kilku utworów Faithów i to, co od razu rzuca się w ucho to ogromna różnorodność i eklektyzm, oraz ogrom inspiracji - mamy tu trash metal, rap, funk, trochę jazzu, muzyki filmowej, a także, po prostu, pop i rock. Nie da się określić tego zespołu, opisać go w kilku zdaniach, przedstawić zwięźle. Dlatego nawet nie staram się tego robić. Nigdy nie słuchałam całej dyskografii, nie znam wszystkich piosenek i może nawet nie poznam. To zespół z tych "wybiórczych", co jednak nie przeszkadza mi w tym, aby uważać ich za geniuszy.
            Nie ukrywam, że nagle pojawiła się przerwa. Dopiero od 2-3 lat znów powróciłam do słuchania FNM - na pewno ułatwił to internet i łatwy dostęp do niego. I tak poznałam "Stripsearch", "King For a Day", "She Loves Me Not",  "Last Cup of  Sorrow", "Star A.D", "Caralho Voador", "Everything's Ruined", i wiele wiele innych i właściwie nie ma sensu wymieniać tych wszystkich tytułów.
           Co kocham w FNM? Głos Pattona. To jak go moduluje, jak się nim bawi, jak potrafi przekazać za jego pośrednictwem wachlarz emocji. Uwielbiam samego Pattona, za jego charyzmę, osobowość, naturalność, męskość, zdecydowanie, muzyczność. Lubię mocną perkusję i charakterystyczne, takie trochę ciągnące się brzmienie gitary. Cenię ich za wieczne poszukiwania i za to, że w ich muzyce nie ma miejsca na nudę, na powtarzalność.

Mam w nosie, że są i słabsze piosenki, ze nie wszystko mi się podoba. To nie ma znaczenia. I taki stan chyba nazywa się miłością.



cdn...

sobota, 22 maja 2010

Reunited

Mimo, że mój blog z założenia ma być subiektywny i osobisty, to jednak nie chcę popadać w skrajności. Obawiam się jednak, że przy okazji tego wpisu skrajności nie uniknę. Chcę napisać o jednym z genialniejszych muzyków. O jednym z najwspanialszych koncertów na jakim byłam.  O jednej z najważniejszych chwil w moim życiu. O jednym z najbardziej metafizycznym z przeżyć. W zasadzie mogłabym założyć osobnego bloga na ten temat. I pisać o tym bez końca...O koncercie Faith No More na festiwalu w Gdyni. No i tu już się zatrzymam...Bo nie mogę dalej pisać. Mam dreszcze...

cdn...

czwartek, 1 kwietnia 2010

Gorylki?

Oj, dawno mnie żadna piosenka nie zachwyciła, dawno żaden wokal nie powalił na kolana, dawno żaden dźwięk nie zadomowił się w moim uchu na dłużej...Ale dzisiejszy "wieczór z youtube" zwieńczony został tą oto piosenką Gorillaz, Stylo i jest dobrze, Panie i Panowie! Dobry bit, wyluzowany Mos Def i zachrypnięty Bobby Womack zrobili swoje - oto jest piosenka dnia. Gorillaz nigdy jakoś nie byli moimi idolami, o czym świadczy choćby to, że dopiero kilka dni temu dowiedziałam się, że są zespołem wirtualnym oraz że jednym z twórców jest dawny wokalista brytyjskiego zespołu chłopców w bluzach i vansach - Blur!
Singiel z nowiutkiej i świeżutkiej płyty Gorillaz kojarzy mi się z Ostrym - w ogóle nie zdziwiłby mnie taki podkład u pana Adama, a inne momenty w tejże piosence, przypominają mi Massive Attack. No a Bobbie'go Womacka, starszawego już źdźebko, ale jakże pięknie odnajdującego się w tej stylistyce, polecam jeszcze z innego świetnego utworu Bobby Womack, Across 110th Street   (wielbiciele filmów Tarantino mogą kojarzyć piosenkę z filmem "Jackie Brown"). Tak więc jestem na dziś usatysfakcjonowana...

niedziela, 28 lutego 2010

Młodzi troszkę gniewni

Zespół The XX przedstawił mi M. Skoro wyłapał go z dźwięków szumu i zechciał się nim podzielić, musiałoby to być coś dobrego. Oboje  podeszliśmy do zespołu bardzo intuicyjnie, bez jakiejkolwiek wiedzy na ich temat. Po prostu, uwiedli nas. A nagle okazało się, że to jeden z lepszych zespołów 2009 roku, obiecujący i już mający na koncie mnóstwo nagród, pochwał i występów. Czyli, że mamy dobrą intuicję.
Zespół tworzą młodzi ludzie z Anglii, którzy wyglądają jak banda bardzo nieszczęśliwych emo (w sumie to chyba masło maślane...). Trudno znaleźć w sieci zdjęcia na których choć trochę by się uśmiechali. Zawsze na czarno, zawsze posępnie, poważnie . Ich muzyka łączy w sobie chillout przy którym naprawdę się odpływa, gitarowe brzmienia rodem z Joy Division czy wczesnego U2, oraz typowe, modne indie rockowe dźwięki. Co więcej, doszukuje się w ich muzyce nawet soulu i r'n'b, "coverują"  bowiem piosenki Aaliyah czy Neyo. Ale robią to naprawdę po swojemu. Najbardziej szokuje jednak dojrzałość i bezpretensjonalność muzyki tych dzieciaków, zupełnie tak, jakby grali sobie gdzieś w garażu mając cały świat w nosie. Tak, jakby wcale nie zależało im na sławie i rozgłosie. Tak, jakby tworzenie muzyki było naturalną czynnością wykonywaną regularnie, coś jak jedzenie lub spanie. I nawet nie  irytuje pełen niedbalstwa wokal, który właśnie taki ma być - niewymuszony, trochę nonszalancki. W ich muzyce jest spokój, nawet kiedy trochę mocniej przycisną.
Nie potrafię podać tytułu jednej piosenki, która szczególnie wpadłaby mi w ucho. Polecam absolutnie całą płytę , z takimi pozytywnymi, pełnymi nadziei utworami jak "Vcr", czy bajkowym, jakby śpiewanym spod wody "Fantasy". Ich muzyka jest na tyle nieinwazyjna, że nadaje się na podkład pod przeróżne czynności, jednocześnie górując nad każdą z takich czynności z osobna. Klasa.

The XX, Vcr


The XX, Fantasy

czwartek, 28 stycznia 2010

Motyle w tosterze.

O niej chciałam pisać w zasadzie na samym początku. Olśniła mnie i zachwyciła jakieś 3 lata temu, nie tylko jej muzyka, ale i ona cała - niebanalna i jakby odklejona od reszty świata. Chyba nawet troszkę się w niej zakochałam...Bo potrafiłam oglądać jej zdjęcia w internecie bez końca i patrzeć jak się porusza, tańczy i gestykuluje, mówi swoim specyficznym, kanadyjskim akcentem.
Leslie Feist.
Wszystko zaczęło się od clipu do Inside and Out , w oryginale kompozycji Bee Gees, jak się okazało. Leslie jednak wykonała tę "pioseneczkę o miłości" o wiele bardziej stylowo.
Feist, Inside and Out
Zarówno piosenka, jak i teledysk do niej, skłoniły mnie natychmiast do dalszych poszukiwań. I jak to bywa przy zakochaniu, brałam wszystko co Leslie dawała i wszystko mi się podobało. Chociaż, jak zawsze, na prowadzenie wysunęło się kilka piosenek, na przykład przepiękne "One Evening", które przy największym nawet mrozie będzie przypominało mi o ciepłym wietrze i słońcu...
Feist, One Evening
Okazało się, że subtelna, długowłosa Leslie gra na gitarze, że śpiewała z Jane Birkin, a w młodości byłą punkówą i mieszkała w Paryżu wraz z Peaches! Więc nie taka ona grzeczna, jak mi się na początku wydawało. Jej muzyka łączy pop i rock z folkiem, najprościej jednak nazwać ją wokalistką indie rockową, bo jej muzyka faktycznie jest niezależna i alternatywna. Wyemancypowana.
Teraz, kiedy cenne stają się takie dźwięki, kiedy panuje szał na zespoły typu Florence and the Machine, Bat Lashes, czy wokalistki pokroju Lenki i Kate Nash, warto pamiętać, że ot chociażby Feist właśnie, byli pierwsi. Już dawno, dawno temu.
Ostatnio jakoś rzadko jej słucham... Może dlatego, że minął w moim życiu okres , w którym Feist aktywnie i dzielnie uczestniczyła, dzień po dniu. Nie muszę chyba jednak dodawać, że i tak zostanie ze mną na zawsze.
A na koniec magiczny klip, prawie jak z bajki. I urocza Leslie z pięknym naszyjnikiem. Który sama narysowała sobie kredką :)

Feist, Mushaboom

sobota, 23 stycznia 2010

Domowo klubowo

Ciepły, miły głos kobiecy. House i taniec. Soul i zmysły. Takie są piosenki Lisy Shaw. Czarnoskóra wokalistka, której murzyńską duszę słychać w muzyce, którą tworzy, wystąpi dziś w SQ w Poznaniu. Klubie, w którym można przenieść się gdzieś na słoneczną plażę na Ibizie i wypić drinka z palemką bujając się przy klubowej muzyce. Nie często, ale zdarza się, że mam na to straszną ochotę. Niestety, za oknem minus dwadzieścia, w portfelu pustki i mogę posłuchać Lisy tylko wirtualnie.
Odkryłam ją tradycyjnie przez radio. Było to kilka lat temu, kiedy zawsze w kieszeni magnetofonu czekała kaseta na co ciekawsze dźwięki, które nagrywałam. Tak było z Lisą (zresztą z wieloma innymi artystami o których jeszcze będę pisać, także). Pierwsza była piosenka  Let It Ride .
Lisa łączy "zwykłe" śpiewanie z takim właśnie klubowym brzmieniem, co daje efekt świetnej tanecznej muzyki, która nie jest ani męcząca ani typowo dyskotekowa. Można jej zatem równie dobrze posłuchać w zaciszu pokoju, (no, w końcu to "house" :>) chociaż i wtedy nogi trochę do tańca się rwą Born To Fly. Słuchając jej wolniejszych utworów natomiast myślę sobie, że gdyby żył Berry White pewnie nagrałby z nią jakąś seksowną piosenkę :) W kulturalnym dodatku do gazety codziennej znalazłam taki opis: "Bodaj najciekawsza przedstawicielka naked music, czyli intymnej, elektronicznej wersji nowoczesnego soulu(...)". Nic dodać nic ująć. No ale cóż. Skoro nie mogę posłuchać dziś Lisy na żywo, to posłucham sobie Renaty Przemyk w Blue Nocie. Na to akurat mam wstęp za darmo. No i nie od dziś wiadomo, że jestem bardzo różnorodna muzycznie...

sobota, 9 stycznia 2010

Miłość vs. miłość

Pewne piosenki są jak pałeczki w sztafecie. Kolejni artyści przekazują je sobie tworząc coraz to nowe wersje. Nie wiem na czym polega fenomen takich utworów i dlaczego istnieją covery danych piosenek, a inne odchodzą w zapomnienie. Ja w każdym razie lubię covery, ale tylko jeśli są lepsze od oryginału :) Śmieszą mnie niektórzy wokaliści, którzy biorą się za coś, co przerasta ich możliwości i umiejętności, nie dość wspomnieć o przeróbkach takich nieśmiertelnych hitów jak "One" U2 czy piosenki Radiohead które ostatnio "na jazzowo" wyśpiewała jakaś pani. Jest to żenujące i w ogóle powinno być karane ;)
Mnie zaciekiwały ostatnio covery piosenki "You've got the love". W oryginale, w 1986 roku śpiewała to Candi Staton, amerykańska wokalistka soul i gospel z udziałem The Source, a raczej to oni zaprosili Candi do współpracy. wersja 1 Utwór jest miksowany bardzo często przez rozmaite kolektywy i dj' ów, zresztą wystarczy wejść na youtube - roi się tam od wersji tej piosenki, niektóre są bardziej disco, inne bardziej funky, jeszcze inne wręcz techno.
Mnie do gustu przypadła najbardziej wersja ta wersja 2 (proszę o absolutne ignorowanie clipu ;)) Jest pozytywna, w stylu disco i funky lat ' 70 , ale też trochę housowa, bardzo taneczna i miła dla ucha. To jednak nie koniec. Okazało się, że tę piosenkę można również zaśpiewać w wersji indie rockowej i o wiele bardziej alternatywnie niż wszystkie poprzednie razem wzięte...wersja 3 . Piosenkę tę odkryłam w radio, od razu wpadła mi w ucho nie tylko dlatego, że jest coverem You've got the love właśnie. Zintrygował mnie głos wokalistki, bardzo teraz zresztą modny - głęboki, matowy, trochę w stylu Adele, bardziej jednak zawodzący, chwilami wręcz fałszujący. I tak odkryłam obiecujący zespół Florence and the Machine. Bardzo młodzi ludzie niezwykle już muzycznie dojrzali, kolejni artyści zafascynowani barokowym popem i brzmieniem retro. Wokalistka w wieku 13 lat słuchała już ponoć Kate Bush, Annie Lennox oraz Velvet Underground i ja w to wierzę. Na razie zasłuchuję się dwoma ich utworami, zobaczymy co będzie dalej. W każdym razie już maja u mnie dużego plusa. Wokalistka, Florence Welch, również za to, jak niebanalnie i nietuzinkowo wygląda.


wtorek, 5 stycznia 2010

Radiowa refleksja

Prawie każdej samotnej nocy słucham radia, szczególnie wtedy kiedy nie mogę zasnąć. No bo skoro jest ciemno, to niech chociaż coś gra! Radio daje poczucie bezpieczeństwa i swojskości, oprócz tego lubię je za nieprzewidywalność i różnorodność. Najczęściej słucham radia między północą a drugą w nocy. Robię to na tyle często i regularnie, że mogę śmiało postawić tezę - polskim radiem rządzi w nocy polska muzyka! 10 na 15 stacji radiowych puszcza polskie piosenki, mało tego, puszcza je jedna po drugiej, przez cale godziny. O żadnej innej porze nie jest tak. Mistrzami w tym są Radio Złote Przeboje i MC Radio, ale też i radia rockowe takie jak Roxy chociażby. Te rozgłośnie uwielbiają stare, polskie rocki i nagminnie puszczają Kult, Maanam, O.N.A czy Brygadę Kryzys. Moje statystyki są jednak jeszcze inne. Mianowicie najczęściej graną piosenką w polskich radiach nocą jest (naprawdę!),  Na falochronie   zespołu Emigranci. Szokuje mnie to o tyle, że zespół Emigranci jest chyba jednym z bardziej enigmatycznych polskich zespołów, i tak naprawdę znany jest chyba tylko z jednej, właśnie tej piosenki. Nie ma drugiego utworu, który by się tak często powtarzał (Na falochronie leci czasem KILKA razy w ciągu jednej nocy!), ale jakbym miała wskazać drugie miejsce byłaby to Biała Armia Bajmu. Bajm zresztą jest też przynajmniej raz w ciagu takiej nocy  puszczany. Ale jest też Varius Manx (Orła Cień!), De Su, Bartosiewicz, Wilki, Myslovitz, De Mono i oczywiście "święta trójca" -  Perfect, Lady Pank i Budka Suflera. Radio Złote Przeboje natomiast najbardziej lubi serwować Czerwone Gitary, Annę Jantar, Niemena, Urszulą i Breakout.

Wniosek mam taki - polska muzyka jest undergroundowa! Usłyszysz ją tylko późna nocą!
Aaa...i żeby nie było - bardzo lubię te moje nocne, polskie słuchowiska :)

niedziela, 3 stycznia 2010

Ukochany kicz

Jest coś wyjątkowego w latach osiemdziesiątych. Wyróżnia się je często właśnie w muzyce, mówi się : "Lubię muzykę lat osiemdziesiątych", tak, jakby stanowiła ona jeden konkretny rodzaj, gatunek. A przecież lata osiemdziesiąte to pop, rock, metal, country,punk i rap. Jazz, electro,funky i soul. Skąd więc to uogólnianie? Co, tak naprawdę, nazywamy muzyką tamtych czasów? Nie znam odpowiedzi na to pytanie i lubię muzykę lat osiemdziesiątych :)
Muzyka ta kojarzy mi się dość osobliwie. Piosenki, które trochę intuicyjnie zaliczam do tamtych czasów mają pewien wspólny mianownik. Są swojskie, dobre, ciepłe, pozytywne. Słuchanie ich wywołuje określone skojarzenia i  wspomienia, przez to chyba powoduje poczucie niezidentyfikowanego bezpieczeństwa. Nierzadko są kiczowate, wyciskają łzy, bo przecież traktują o miłości, miłości i jeszcze raz miłości...Nie mówiąc o teledyskach, które najczęściej po prostu śmieszą. Stroje, makijaże, stylizacje, obrazowanie pewnych zjawisk (w jednym z moich osobistych hymnów tamtych lat, piosence Is This Love zespołu White Snake, miłość to pani w białych majtkach i ostrym makijażu, która wije się w erotycznym tańcu i jest po oprostu groteskowa); to wszystko uderza swoją pretensjonalnością i prostotą. Ale może właśnie o to chodzi. Poza tym plastikowa biżuteria, legginsy w panterkę i spodnie - pumpy są teraz szalenie modne, a swój renesans przeżywały właśnie w latach ' 80! Bo tak naprawdę dopiero teraz odkrywa się i docenia owoce tamtej epoki, po początkowym obśmianiu jej w latach '90 i późniejszych.
W moim muzycznym folderze '80 znajdują się utwory takich artystów jak : Foreigner, Don Henley, Elton John, Bruce Horsnby, Toto, Chris Rea, Mr Mister, Pat Benatar, Culture Club, Alan Parson Project, Mike and The Mechanics, Robert Palmer, Tears For Fears, Blue Nile, Level 42, Johhny Hates Jazz,  Spandau Ballet, Human League, Jefferson Starship (zespół jest "dzieckiem" Jefferson Airplane!) i wielu, wielu innych.


Mike And The Mechanics, The Living Years

Nurt new romantic, synthpop, melodyjność, chwytliwość, proste melodie- to łączy wszystkie te piosenki, takie są moje lata osiemdziesiąte. Żadna inna muzyka nie jest dla mnie tak specyficzna, tak bardzo "moja". Może jest tak dlatego, że muzycznie tak naprawdę ukształtowało mnie radio, potem pierwsze muzyczne stacje takie jak Mtv Classic czy Onyx. Okres świetności tych zespołów to przeciez nie czas internetu. Cieszę się, że spośród licznych dźwięków którymi wtedy karmiły nas media, wybrałam właśnie te...
Uwielbiam tę muzykę doskonale zdając sobie sprawę z jej ckliwości i tandety, uwielbiam ją z całą odpowiedzialnością. Czary.