O muzyce - subiektywnie, osobiście, emocjonalnie.

środa, 17 listopada 2010

Niespodzianki

Muzyka chyba dlatego jest tak magiczna, że zaskakuje nas i nie wiadomo kiedy zauroczy. Czasem nie potrafię powiedzieć dlaczego jakaś piosenka stała się ważna, co takiego w sobie miała, że wpadła w ucho, została na dłużej bądź na zawsze.
Usłyszana dwa razy i to we fragmencie, ale wystarczyło aby nie móc przestać jej słuchać. Zwłaszcza refrenu i niesamowitego głosu wokalistki.
Lugola!

http://www.youtube.com/watch?v=hpjwVuPnOSU

sobota, 25 września 2010

Jezu, jak się cieszę!

Że są w Polsce prawdziwi, naturalni ludzie. Uzdolnieni, i mający ten rodzaj wrażliwości, który jest przypisany nielicznym jednostkom. Że słuchają i wykonują tak piękną, niebanalną muzykę, nie mającą nic wspólnego z sieczką serwowaną nam na co dzień. Że są tak bardzo młodzi i tak bardzo już dojrzali. Oby zrobili karierę, a jednocześnie pozostali sobą w całym tym zgiełku.
Joanna Klejnow i Piotr Lisiecki czyli zespół Shyja. Moje odkrycie, które ogromnie mnie uradowało. W programie Mam Talent nie doceniono Joanny i niesłusznie. Mam nadzieję, że się obroni. Brawo!
Proszę państwa, idzie TALENT.

http://www.youtube.com/watch?v=j3Zw1QlORNg&feature=related

piątek, 10 września 2010

Stare na nowo

Nie sądziłam, że po moim ciągu związanym z soundtrackiem do Blade Runnera, tak szybko pojawi się nowa muzyka. I to dosłownie z dnia na dzień. A było to dokładnie tydzień temu, kiedy stałam przed lustrem z nożyczkami i ciachałam swoje długie pukle:) W radio usłyszałam dosłownie ostatnie kilkanaście sekund jakiejś ballady. Od razu pomyślałam, że musi być to jakiś utwór z lat osiemdziesiątych, moich ukochanych. No i nie myliłam się, bo pan Niedźwiecki, który też kocha się w tej epoce powiedział, że była to piosenka znanego zespołu z tamtych lat - Mr.Mister. Uzmysłowiłam sobie, że ten popularny,amerykański band znałam dotąd tylko z jednej piosenki. Genialnej piosenki. "Broken Wings".


Postanowiłam poznać nieco bardziej ich twórczość. No cóż. Dużo tu szybkiego, prostego, radosnego rocka. Dużo naleciałości z country i takiego trochę  pitu pitu. Sporo męczących utworów kojarzących mi się z panami w tirach, którzy umilają sobie drogę słuchając ich płyt. Okazało się także, że są tu piosenki które jednak kojarzyłam z radia, ale nie wiedziałam,ze oni to oni. Ale, ale. Jak zwykle moje ucho wyłapało kilka utworów, którymi zasłuchuję się od kilku dni non stop. Jest w nich energia, ale też i ta charakterystyczna dla lat ' 80  melodyjność, niby prosta, a jednak jakaś piękna. Taka, którą lubię.


"Into My Own Hands"* zaczyna się jak utwór reggae, później, z pozytywnych dźwięków przemienia się w bardziej ostre tupnięcie, aby zakończyć się pięknym (dokładnie w 4 minucie i 30 sekundzie) "ooooooooooooh" :)

"Welcome To The Real World"* podobnie - zwrotka jakaś taka radosna, refren bardziej poważny, tak samo jak i tekst. Witajcie w Prawdziwym Świecie.

No i "Run to her"*, która zainspirowała mnie to dalszych poszukiwań. Delikatna, piękna, ale i nieoczywista, Dźwięk, w momencie w  którym wydawałoby się, że wybrzmi inaczej, nagle schodzi w zupełnie inne tony. Ciekawe.

Tak oto moja sympatia do Mr Mister została powiększona o kilka piosenek, które z kolei stały się moimi osobistymi hymnami nadchodzących wielkich zmian...
  

*Wszystkie utwory, o których pisze autorka można odnaleźć na genialnym portalu www.youtube.com....;)

piątek, 3 września 2010

Łowca

M. już od jakiegoś czasu regularnie namawiał mnie do  obejrzenia tego filmu. Odmawiałam i prychałam szyderczo, bo nie będę oglądać jakiegoś bzdurnego science-fiction dla chłopców w wieku szkolnym. I jeszcze ten polski tytuł -  "Łowca androidów". Jeśli w filmie występują androidy, a w dodatku ktoś za nimi biega i je łapie, to ja serdecznie dziękuję.
Oj oj oj...Ciężko się pomyliłam w ocenie. Film stał się dla mnie jednym z ważniejszych w życiu i śmiało mogę dołączyć do grona traktujących "Łowcę..." w kategorii filmów kultowych. Sama nie wiem, dlaczego. Może po prostu miło się rozczarowałam, bo Blade Runner (tytuł oryginalny, nieco milszy) okazał się filmem pełnym magii i poezji, bardziej fantasy niż science fiction, a już najmniej w nim krwi, walki i sensacji. Za to dużo emocji, atmosfery i wzruszeń. Chwilami miałam wrażenie, że oglądam jakieś stare kino noir, a za chwilę zza rogu wychynie Humphrey Bogart. Jednak trochę grozy i przemocy także tu znajdziecie. Postarał się o to głównie demoniczny Rutger Hauer. Pięknym elementem filmu jest natomiast  Sean Young w roli Rachel, a elementem dla fanów Harisson Forda - sam Harisson Ford w roli tytułowej :) Jeśli ktoś lubi  obrazy typu "Piąty Element", a w dzieciństwie zachwycał się "Niekończącą Opowieścią" oraz innymi filmami z pegazami i dziwnymi stworami, powinien obejrzeć Łowcę Androidów.
Ale, ale. Film filmem, a ja tu przecież piszę o muzyce. I jeśli miałabym napisać jak najkrócej to...soundtrack do Łowcy Androidów jest genialny! Jego twórcą jest, chyba najbardziej znany kompozytor muzyki instrumentalnej i elektronicznej - Vangelis, w właściwie  Ewangelos Odysseas Papathanasiu :) Przyznam szczerze, że muzyka Vangelisa kojarzy mi się chyba tylko z nieśmiertelnym "Chariots of Fire" i tak naprawdę nigdy nie miałam okazji docenić jego talentu. A ma ogromny. Muzyka do Blade Runnera całkowicie oddaje klimat filmu, pasuje do niego jak ulał i podkreśla mroczną i dziwaczną atmosferę. Jest zaskakująco spokojna i wyważona, nadaje się idealnie na podkład do chociażby czytania, jest fantastyczną towarzyszką w zasypianiu lub nawet medytacji (jeśli ktoś potrafi). Mamy tu wiele - dużo elektroniki i syntezatorów, operowe głosy gdzieś w oddaleniu, saksofony rodem z filmów erotycznych, trochę egzotyki, trochę bajkowości, smutne pianino, a nawet utwór wokalny jak z potańcówki z lat '60. Wikipedia opisała ten soundtrack nieco krócej, jednym tylko słowem - ambient. I myślę, że jest to trafna definicja.  
Wait For Me
Tak oto w moim życiu pojawił się kolejny film i kolejna  muzyka, która porusza te najgłębiej ukryte struny i sprawia, że świat na chwilę wydaje się piękniejszy. A na pewno utwierdza w przekonaniu, że pełen jest niezwykłych ludzi, którzy takie filmy i taką muzykę tworzą.


Post ze specjalną dedykacją dla pana P.P, który się domagał :)

sobota, 24 lipca 2010

Bóg, Honor, Patton

                    Przez ostatnie 1,5 miesiąca nie odkryłam niczego nowego, czym chętnie bym się podzieliła. Pozostaję wierna starym miłościom, choć przez pewne wydarzenia życiowe, i je także zaniedbuję. Nie mogę  pochwalić się też obecnością na  żadnym muzycznym festiwalu. Bywałam jedynie na jakichś poznańskich koncertach, ale trudno zaliczyć je do wielkich wydarzeń. Teraz za to słucham wybiórczo piosenek jednej z moich pasji, to jest zespołu Faith No More. Może zamiast rozmieniać się na drobne, opiszę po prostu moją Faith No Morowa historię...
              Piosenkę "Easy" i clip do niej znałam chyba jeszcze w łonie matki. Nie musiałam słuchać tej piosenki parokrotnie, aby się zakochać. Tyczy się to także wokalisty...Piosenka miła, łatwa i przyjemna, acz genialna i to chyba jeden z nielicznych coverów świata, lepszych od oryginału (Easy śpiewał bowiem pierwej Lionel Richie, a właściwie zespół The Commodores, do którego Lionel należał). Drugim utworem, który wrył się w moje serce od razu i na zawsze był  "Evidence". (linków nie podaję, na youtube odszukanie tych piosenek to łatwizna). Wystarczyły mi dwie te piosenki aby uznać FNM za jeden z moich ulubionych zespołów :) Dlatego, kiedy już byłam nieco starszą dziewczynką, zdziwiłam się, że tak naprawdę to zespół ciężki i  mocny, wokalista lubi się podrzeć , a muzyka, mimo, że melodyjna, zdaje się pochodzić z dna ziemi.
              Następne był "Ashes To Ashes", "Midlife Crisis", "Small Victory", "We Care a Lot"...Wystarczy posłuchać kilku utworów Faithów i to, co od razu rzuca się w ucho to ogromna różnorodność i eklektyzm, oraz ogrom inspiracji - mamy tu trash metal, rap, funk, trochę jazzu, muzyki filmowej, a także, po prostu, pop i rock. Nie da się określić tego zespołu, opisać go w kilku zdaniach, przedstawić zwięźle. Dlatego nawet nie staram się tego robić. Nigdy nie słuchałam całej dyskografii, nie znam wszystkich piosenek i może nawet nie poznam. To zespół z tych "wybiórczych", co jednak nie przeszkadza mi w tym, aby uważać ich za geniuszy.
            Nie ukrywam, że nagle pojawiła się przerwa. Dopiero od 2-3 lat znów powróciłam do słuchania FNM - na pewno ułatwił to internet i łatwy dostęp do niego. I tak poznałam "Stripsearch", "King For a Day", "She Loves Me Not",  "Last Cup of  Sorrow", "Star A.D", "Caralho Voador", "Everything's Ruined", i wiele wiele innych i właściwie nie ma sensu wymieniać tych wszystkich tytułów.
           Co kocham w FNM? Głos Pattona. To jak go moduluje, jak się nim bawi, jak potrafi przekazać za jego pośrednictwem wachlarz emocji. Uwielbiam samego Pattona, za jego charyzmę, osobowość, naturalność, męskość, zdecydowanie, muzyczność. Lubię mocną perkusję i charakterystyczne, takie trochę ciągnące się brzmienie gitary. Cenię ich za wieczne poszukiwania i za to, że w ich muzyce nie ma miejsca na nudę, na powtarzalność.

Mam w nosie, że są i słabsze piosenki, ze nie wszystko mi się podoba. To nie ma znaczenia. I taki stan chyba nazywa się miłością.



cdn...

sobota, 22 maja 2010

Reunited

Mimo, że mój blog z założenia ma być subiektywny i osobisty, to jednak nie chcę popadać w skrajności. Obawiam się jednak, że przy okazji tego wpisu skrajności nie uniknę. Chcę napisać o jednym z genialniejszych muzyków. O jednym z najwspanialszych koncertów na jakim byłam.  O jednej z najważniejszych chwil w moim życiu. O jednym z najbardziej metafizycznym z przeżyć. W zasadzie mogłabym założyć osobnego bloga na ten temat. I pisać o tym bez końca...O koncercie Faith No More na festiwalu w Gdyni. No i tu już się zatrzymam...Bo nie mogę dalej pisać. Mam dreszcze...

cdn...

czwartek, 1 kwietnia 2010

Gorylki?

Oj, dawno mnie żadna piosenka nie zachwyciła, dawno żaden wokal nie powalił na kolana, dawno żaden dźwięk nie zadomowił się w moim uchu na dłużej...Ale dzisiejszy "wieczór z youtube" zwieńczony został tą oto piosenką Gorillaz, Stylo i jest dobrze, Panie i Panowie! Dobry bit, wyluzowany Mos Def i zachrypnięty Bobby Womack zrobili swoje - oto jest piosenka dnia. Gorillaz nigdy jakoś nie byli moimi idolami, o czym świadczy choćby to, że dopiero kilka dni temu dowiedziałam się, że są zespołem wirtualnym oraz że jednym z twórców jest dawny wokalista brytyjskiego zespołu chłopców w bluzach i vansach - Blur!
Singiel z nowiutkiej i świeżutkiej płyty Gorillaz kojarzy mi się z Ostrym - w ogóle nie zdziwiłby mnie taki podkład u pana Adama, a inne momenty w tejże piosence, przypominają mi Massive Attack. No a Bobbie'go Womacka, starszawego już źdźebko, ale jakże pięknie odnajdującego się w tej stylistyce, polecam jeszcze z innego świetnego utworu Bobby Womack, Across 110th Street   (wielbiciele filmów Tarantino mogą kojarzyć piosenkę z filmem "Jackie Brown"). Tak więc jestem na dziś usatysfakcjonowana...

niedziela, 28 lutego 2010

Młodzi troszkę gniewni

Zespół The XX przedstawił mi M. Skoro wyłapał go z dźwięków szumu i zechciał się nim podzielić, musiałoby to być coś dobrego. Oboje  podeszliśmy do zespołu bardzo intuicyjnie, bez jakiejkolwiek wiedzy na ich temat. Po prostu, uwiedli nas. A nagle okazało się, że to jeden z lepszych zespołów 2009 roku, obiecujący i już mający na koncie mnóstwo nagród, pochwał i występów. Czyli, że mamy dobrą intuicję.
Zespół tworzą młodzi ludzie z Anglii, którzy wyglądają jak banda bardzo nieszczęśliwych emo (w sumie to chyba masło maślane...). Trudno znaleźć w sieci zdjęcia na których choć trochę by się uśmiechali. Zawsze na czarno, zawsze posępnie, poważnie . Ich muzyka łączy w sobie chillout przy którym naprawdę się odpływa, gitarowe brzmienia rodem z Joy Division czy wczesnego U2, oraz typowe, modne indie rockowe dźwięki. Co więcej, doszukuje się w ich muzyce nawet soulu i r'n'b, "coverują"  bowiem piosenki Aaliyah czy Neyo. Ale robią to naprawdę po swojemu. Najbardziej szokuje jednak dojrzałość i bezpretensjonalność muzyki tych dzieciaków, zupełnie tak, jakby grali sobie gdzieś w garażu mając cały świat w nosie. Tak, jakby wcale nie zależało im na sławie i rozgłosie. Tak, jakby tworzenie muzyki było naturalną czynnością wykonywaną regularnie, coś jak jedzenie lub spanie. I nawet nie  irytuje pełen niedbalstwa wokal, który właśnie taki ma być - niewymuszony, trochę nonszalancki. W ich muzyce jest spokój, nawet kiedy trochę mocniej przycisną.
Nie potrafię podać tytułu jednej piosenki, która szczególnie wpadłaby mi w ucho. Polecam absolutnie całą płytę , z takimi pozytywnymi, pełnymi nadziei utworami jak "Vcr", czy bajkowym, jakby śpiewanym spod wody "Fantasy". Ich muzyka jest na tyle nieinwazyjna, że nadaje się na podkład pod przeróżne czynności, jednocześnie górując nad każdą z takich czynności z osobna. Klasa.

The XX, Vcr


The XX, Fantasy

czwartek, 28 stycznia 2010

Motyle w tosterze.

O niej chciałam pisać w zasadzie na samym początku. Olśniła mnie i zachwyciła jakieś 3 lata temu, nie tylko jej muzyka, ale i ona cała - niebanalna i jakby odklejona od reszty świata. Chyba nawet troszkę się w niej zakochałam...Bo potrafiłam oglądać jej zdjęcia w internecie bez końca i patrzeć jak się porusza, tańczy i gestykuluje, mówi swoim specyficznym, kanadyjskim akcentem.
Leslie Feist.
Wszystko zaczęło się od clipu do Inside and Out , w oryginale kompozycji Bee Gees, jak się okazało. Leslie jednak wykonała tę "pioseneczkę o miłości" o wiele bardziej stylowo.
Feist, Inside and Out
Zarówno piosenka, jak i teledysk do niej, skłoniły mnie natychmiast do dalszych poszukiwań. I jak to bywa przy zakochaniu, brałam wszystko co Leslie dawała i wszystko mi się podobało. Chociaż, jak zawsze, na prowadzenie wysunęło się kilka piosenek, na przykład przepiękne "One Evening", które przy największym nawet mrozie będzie przypominało mi o ciepłym wietrze i słońcu...
Feist, One Evening
Okazało się, że subtelna, długowłosa Leslie gra na gitarze, że śpiewała z Jane Birkin, a w młodości byłą punkówą i mieszkała w Paryżu wraz z Peaches! Więc nie taka ona grzeczna, jak mi się na początku wydawało. Jej muzyka łączy pop i rock z folkiem, najprościej jednak nazwać ją wokalistką indie rockową, bo jej muzyka faktycznie jest niezależna i alternatywna. Wyemancypowana.
Teraz, kiedy cenne stają się takie dźwięki, kiedy panuje szał na zespoły typu Florence and the Machine, Bat Lashes, czy wokalistki pokroju Lenki i Kate Nash, warto pamiętać, że ot chociażby Feist właśnie, byli pierwsi. Już dawno, dawno temu.
Ostatnio jakoś rzadko jej słucham... Może dlatego, że minął w moim życiu okres , w którym Feist aktywnie i dzielnie uczestniczyła, dzień po dniu. Nie muszę chyba jednak dodawać, że i tak zostanie ze mną na zawsze.
A na koniec magiczny klip, prawie jak z bajki. I urocza Leslie z pięknym naszyjnikiem. Który sama narysowała sobie kredką :)

Feist, Mushaboom

sobota, 23 stycznia 2010

Domowo klubowo

Ciepły, miły głos kobiecy. House i taniec. Soul i zmysły. Takie są piosenki Lisy Shaw. Czarnoskóra wokalistka, której murzyńską duszę słychać w muzyce, którą tworzy, wystąpi dziś w SQ w Poznaniu. Klubie, w którym można przenieść się gdzieś na słoneczną plażę na Ibizie i wypić drinka z palemką bujając się przy klubowej muzyce. Nie często, ale zdarza się, że mam na to straszną ochotę. Niestety, za oknem minus dwadzieścia, w portfelu pustki i mogę posłuchać Lisy tylko wirtualnie.
Odkryłam ją tradycyjnie przez radio. Było to kilka lat temu, kiedy zawsze w kieszeni magnetofonu czekała kaseta na co ciekawsze dźwięki, które nagrywałam. Tak było z Lisą (zresztą z wieloma innymi artystami o których jeszcze będę pisać, także). Pierwsza była piosenka  Let It Ride .
Lisa łączy "zwykłe" śpiewanie z takim właśnie klubowym brzmieniem, co daje efekt świetnej tanecznej muzyki, która nie jest ani męcząca ani typowo dyskotekowa. Można jej zatem równie dobrze posłuchać w zaciszu pokoju, (no, w końcu to "house" :>) chociaż i wtedy nogi trochę do tańca się rwą Born To Fly. Słuchając jej wolniejszych utworów natomiast myślę sobie, że gdyby żył Berry White pewnie nagrałby z nią jakąś seksowną piosenkę :) W kulturalnym dodatku do gazety codziennej znalazłam taki opis: "Bodaj najciekawsza przedstawicielka naked music, czyli intymnej, elektronicznej wersji nowoczesnego soulu(...)". Nic dodać nic ująć. No ale cóż. Skoro nie mogę posłuchać dziś Lisy na żywo, to posłucham sobie Renaty Przemyk w Blue Nocie. Na to akurat mam wstęp za darmo. No i nie od dziś wiadomo, że jestem bardzo różnorodna muzycznie...

sobota, 9 stycznia 2010

Miłość vs. miłość

Pewne piosenki są jak pałeczki w sztafecie. Kolejni artyści przekazują je sobie tworząc coraz to nowe wersje. Nie wiem na czym polega fenomen takich utworów i dlaczego istnieją covery danych piosenek, a inne odchodzą w zapomnienie. Ja w każdym razie lubię covery, ale tylko jeśli są lepsze od oryginału :) Śmieszą mnie niektórzy wokaliści, którzy biorą się za coś, co przerasta ich możliwości i umiejętności, nie dość wspomnieć o przeróbkach takich nieśmiertelnych hitów jak "One" U2 czy piosenki Radiohead które ostatnio "na jazzowo" wyśpiewała jakaś pani. Jest to żenujące i w ogóle powinno być karane ;)
Mnie zaciekiwały ostatnio covery piosenki "You've got the love". W oryginale, w 1986 roku śpiewała to Candi Staton, amerykańska wokalistka soul i gospel z udziałem The Source, a raczej to oni zaprosili Candi do współpracy. wersja 1 Utwór jest miksowany bardzo często przez rozmaite kolektywy i dj' ów, zresztą wystarczy wejść na youtube - roi się tam od wersji tej piosenki, niektóre są bardziej disco, inne bardziej funky, jeszcze inne wręcz techno.
Mnie do gustu przypadła najbardziej wersja ta wersja 2 (proszę o absolutne ignorowanie clipu ;)) Jest pozytywna, w stylu disco i funky lat ' 70 , ale też trochę housowa, bardzo taneczna i miła dla ucha. To jednak nie koniec. Okazało się, że tę piosenkę można również zaśpiewać w wersji indie rockowej i o wiele bardziej alternatywnie niż wszystkie poprzednie razem wzięte...wersja 3 . Piosenkę tę odkryłam w radio, od razu wpadła mi w ucho nie tylko dlatego, że jest coverem You've got the love właśnie. Zintrygował mnie głos wokalistki, bardzo teraz zresztą modny - głęboki, matowy, trochę w stylu Adele, bardziej jednak zawodzący, chwilami wręcz fałszujący. I tak odkryłam obiecujący zespół Florence and the Machine. Bardzo młodzi ludzie niezwykle już muzycznie dojrzali, kolejni artyści zafascynowani barokowym popem i brzmieniem retro. Wokalistka w wieku 13 lat słuchała już ponoć Kate Bush, Annie Lennox oraz Velvet Underground i ja w to wierzę. Na razie zasłuchuję się dwoma ich utworami, zobaczymy co będzie dalej. W każdym razie już maja u mnie dużego plusa. Wokalistka, Florence Welch, również za to, jak niebanalnie i nietuzinkowo wygląda.


wtorek, 5 stycznia 2010

Radiowa refleksja

Prawie każdej samotnej nocy słucham radia, szczególnie wtedy kiedy nie mogę zasnąć. No bo skoro jest ciemno, to niech chociaż coś gra! Radio daje poczucie bezpieczeństwa i swojskości, oprócz tego lubię je za nieprzewidywalność i różnorodność. Najczęściej słucham radia między północą a drugą w nocy. Robię to na tyle często i regularnie, że mogę śmiało postawić tezę - polskim radiem rządzi w nocy polska muzyka! 10 na 15 stacji radiowych puszcza polskie piosenki, mało tego, puszcza je jedna po drugiej, przez cale godziny. O żadnej innej porze nie jest tak. Mistrzami w tym są Radio Złote Przeboje i MC Radio, ale też i radia rockowe takie jak Roxy chociażby. Te rozgłośnie uwielbiają stare, polskie rocki i nagminnie puszczają Kult, Maanam, O.N.A czy Brygadę Kryzys. Moje statystyki są jednak jeszcze inne. Mianowicie najczęściej graną piosenką w polskich radiach nocą jest (naprawdę!),  Na falochronie   zespołu Emigranci. Szokuje mnie to o tyle, że zespół Emigranci jest chyba jednym z bardziej enigmatycznych polskich zespołów, i tak naprawdę znany jest chyba tylko z jednej, właśnie tej piosenki. Nie ma drugiego utworu, który by się tak często powtarzał (Na falochronie leci czasem KILKA razy w ciągu jednej nocy!), ale jakbym miała wskazać drugie miejsce byłaby to Biała Armia Bajmu. Bajm zresztą jest też przynajmniej raz w ciagu takiej nocy  puszczany. Ale jest też Varius Manx (Orła Cień!), De Su, Bartosiewicz, Wilki, Myslovitz, De Mono i oczywiście "święta trójca" -  Perfect, Lady Pank i Budka Suflera. Radio Złote Przeboje natomiast najbardziej lubi serwować Czerwone Gitary, Annę Jantar, Niemena, Urszulą i Breakout.

Wniosek mam taki - polska muzyka jest undergroundowa! Usłyszysz ją tylko późna nocą!
Aaa...i żeby nie było - bardzo lubię te moje nocne, polskie słuchowiska :)

niedziela, 3 stycznia 2010

Ukochany kicz

Jest coś wyjątkowego w latach osiemdziesiątych. Wyróżnia się je często właśnie w muzyce, mówi się : "Lubię muzykę lat osiemdziesiątych", tak, jakby stanowiła ona jeden konkretny rodzaj, gatunek. A przecież lata osiemdziesiąte to pop, rock, metal, country,punk i rap. Jazz, electro,funky i soul. Skąd więc to uogólnianie? Co, tak naprawdę, nazywamy muzyką tamtych czasów? Nie znam odpowiedzi na to pytanie i lubię muzykę lat osiemdziesiątych :)
Muzyka ta kojarzy mi się dość osobliwie. Piosenki, które trochę intuicyjnie zaliczam do tamtych czasów mają pewien wspólny mianownik. Są swojskie, dobre, ciepłe, pozytywne. Słuchanie ich wywołuje określone skojarzenia i  wspomienia, przez to chyba powoduje poczucie niezidentyfikowanego bezpieczeństwa. Nierzadko są kiczowate, wyciskają łzy, bo przecież traktują o miłości, miłości i jeszcze raz miłości...Nie mówiąc o teledyskach, które najczęściej po prostu śmieszą. Stroje, makijaże, stylizacje, obrazowanie pewnych zjawisk (w jednym z moich osobistych hymnów tamtych lat, piosence Is This Love zespołu White Snake, miłość to pani w białych majtkach i ostrym makijażu, która wije się w erotycznym tańcu i jest po oprostu groteskowa); to wszystko uderza swoją pretensjonalnością i prostotą. Ale może właśnie o to chodzi. Poza tym plastikowa biżuteria, legginsy w panterkę i spodnie - pumpy są teraz szalenie modne, a swój renesans przeżywały właśnie w latach ' 80! Bo tak naprawdę dopiero teraz odkrywa się i docenia owoce tamtej epoki, po początkowym obśmianiu jej w latach '90 i późniejszych.
W moim muzycznym folderze '80 znajdują się utwory takich artystów jak : Foreigner, Don Henley, Elton John, Bruce Horsnby, Toto, Chris Rea, Mr Mister, Pat Benatar, Culture Club, Alan Parson Project, Mike and The Mechanics, Robert Palmer, Tears For Fears, Blue Nile, Level 42, Johhny Hates Jazz,  Spandau Ballet, Human League, Jefferson Starship (zespół jest "dzieckiem" Jefferson Airplane!) i wielu, wielu innych.


Mike And The Mechanics, The Living Years

Nurt new romantic, synthpop, melodyjność, chwytliwość, proste melodie- to łączy wszystkie te piosenki, takie są moje lata osiemdziesiąte. Żadna inna muzyka nie jest dla mnie tak specyficzna, tak bardzo "moja". Może jest tak dlatego, że muzycznie tak naprawdę ukształtowało mnie radio, potem pierwsze muzyczne stacje takie jak Mtv Classic czy Onyx. Okres świetności tych zespołów to przeciez nie czas internetu. Cieszę się, że spośród licznych dźwięków którymi wtedy karmiły nas media, wybrałam właśnie te...
Uwielbiam tę muzykę doskonale zdając sobie sprawę z jej ckliwości i tandety, uwielbiam ją z całą odpowiedzialnością. Czary.

wtorek, 29 grudnia 2009

Słowa, słowa, słowa...

Uwielbiam kiedy inteligentni ludzie piszą teksty piosenek. Uwielbiam gry słów i metafory na które nigdy bym sama nie wpadła. Uwielbiam jak w jednym zdaniu potrafią  skomentować coś, co innym zajęłoby całe potoki słów. To też jest powód dla którego muzyka jest tak ważna dla mnie. Często bowiem czuję niesamowitą więź z danym artystą - napisał coś, co ja też mogłabym napisać, czuje to, co czuję i ja. Tyczy się to szczególnie polskich piosenek , bo polskie słowa wyłapać najłatwiej.
I dlatego takim szacunkiem darzę Ostrego. Mam w nosie jego życie prywatne. Może wcale nie żyje według mądrości zawartych w swoich piosenkach, ale to nieistotne. Pisze genialnie i jego teksty mnie powalają.
A ostatnio powalił mnie też inny tekst. Dowcipny, ironiczny, ale tak naprawdę - mocny. I jest to tekst o... Jezusie.


Chrystian daj spokój, nie warto się wychylać.
Politycznie poprawnie, to ideały na wodzy trzymać.
Nie stawaj okoniem, Spartakusa nie zgrywaj,
Można jeszcze przeprosić, czas zatrzymać.

Chyba za dużo ty na siebie bierzesz.
Źle sypiasz, mamroczesz coś o jakimś niebie.
Mówią żeś na wszystko jest zdecydowany
Chciałem ciebie ostrzec, że w piątek ukrzyżują ci plany.

Zajadą czarną wołgą, będą z nutrii mieć czapy,
będą złote mieć zęby, będą brudne mieć łapy,
resort łamać zacznie, nie za szybko – powoli,
zbyt szybko nie wolno, bo za mało zaboli.


Jedna szuja ma cię wsypać będzie wszawić i pluć,
ma w policzek pocałować, ale z ust jej będzie czuć.
ja ci Chrystek radzę pryskaj przed oczami złemi
nikt nie jest prorokiem, nigdy między swemi.

Za dużo palisz, ciągle się pocisz
Irytujesz ich, gdy po wodzie z sukcesami kroczysz.
Lepiej będzie na czas jakiś wziąć i zniknąć.
Wrócisz na luźno, gdy sprawy w mieście przycichną.

Chrystian lat trzydzieści i trzy
Chrystian! Szkoda byłoby.

A jakie to miłe, że nie tylko tekst tego utworu jest świetny! :)
 
 
 
  
 
 



czwartek, 24 grudnia 2009

Krótko

Rok temu o tej porze robiłam dokładnie to samo. Sprzątanie, prasowanie, ostatnie szlify prezentów. Towarzyszyła mi muzyka,  jak zawsze. Lubię te wszystkie świąteczne piosenki, którymi częstuje nas radio. Jak mało co wprowadzają w świąteczny nastrój. Dla mnie jednak nawet zwykłe, "świeckie" utwory mogą być świąteczne. W zeszłym roku w kółko słuchałam tego Perfect Day i w kółko ryczałam ze wzruszenia.
Teraz też mam takie piosenki i we wszystkich występuje Bono :)
Może Wam też się świątecznie skojarzą...
Miss Sarajevo
Stay (faraway, so close)
I've got you under my skin

Wesołych  Świąt!

niedziela, 20 grudnia 2009

Dni bez deszczu

Pierwszy raz pisząc na Mojo Pin poczułam, że niechętnie podzielę się kolejną muzyczną fascynacją. Łapię się na tym, że wolałabym zostawić ją dla siebie i paru najbliższych osób, tak, żeby pozostała taka "moja". Podejrzewam bowiem, że postać, którą chcę opisać jest bardzo mało znana, nie odkryta, wreszcie, absolutnie niedoceniona. I jest POSTACIĄ, tak właśnie, jest KIMŚ. Dawno nie poznałam tak specyficznego, charyzmatycznego i nietuzinkowego artysty, który zdaje się być odklejony od dawnej epoki; świata gdzie panowie przepuszczali panie w drzwiach i całowali je w rękę i palili cygara pijąc koniak, jedząc kawior... Cognac And Caviar

Patrick Cleandenim. Poznałam go poprzez bardzo przyjemną audycję, późną nocą, słuchając radia przez słuchawki. Piosenka, która została puszczona  prawie że wyrwała mnie z łożka oszałamiając swoim brzmieniem, zupełnie retro. Nie sądziłam, że we współczesnym świecie wsród muzyki łubudubu, syntezatorów, komputerów, można tworzyć coś takiego.Do tego okazało się, że Patrick ma...22 lata. 

Days Without Rain stała się hymnem, jedną z piosenek mojego życia, która na pewno zabrzmi na moim weselu :) 
Pytając o Patricka w sklepach muzycznych najczęściej spotykałam się z bardzo dziwnym spojrzeniem sprzedawcy, zupełnie jakbym sama wyimaginowała sobie tego wokalistę. Na szczęście zdobyłam debiutancki album  pod tytułem Baby Comes Home. Na płycie znajdziemy trochę swingu, trochę jazzu, trochę muzyki wyrwanej z kabaretu czy teatru. Cała osoba Patricka jest dość silnie teatralna zresztą. Ale co najbardziej mnie urzeka na krążku to brzmienie orkiestry, wręcz big bandu, ukochanych przeze mnie smyczków, ale też świetnej perkusji czy trąbek. Słyszę tu Franka Sinatrę, Beatlesów, a w utworze " Whispers Only Hurt Them" nawet echa The Doors. Gdzieś także majaczy mi Beirut, tyle że bardziej amerykański, nie bałkański.
Muszę przyznać, że gdy po jakimś czasie odwiedziłam Patrickowego myspace'a trochę się zdziwiłam. Zobaczyłam jego drugą odsłonę - glamrockową, nowofalową, gdzieś pomiędzy Depeche Mode a  The Smiths. Okazało, że Patrick oprócz garnituru i lakierek nosi także wąskie jeasny i trampki, inspiruje się latami osiemdziesiątymi i jednak korzysta z syntezatora. Ale wiecie co? To też jest genialne!  http://www.myspace.com/patrickcleandenim


zdjęcie: https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj5yTmQOSob0KTIzhRx3azsYz632EvC1DxfADdpbkAP2nJjhTSLILgGvSh7HB1ioshYMhZT5_sJQGTM9LNhfCieHGWkJ4MdBfqTct7kYMNwRB0ONKDMT8SGMrbsUH_k1t-AVNHw3Aypglpv/s1600/JGALATIOTO_CARNEVALEIMG_0397.jpg

niedziela, 6 grudnia 2009

Akordeon

Uwielbiam akordeon. Kojarzy mi się z Francją, ale i Argentyną. Knajpianym dymem, tangiem, namiętnością.  Nasuwa myśl o jakiejś pierwotności w muzyce, współgra z brudem ulic, zapachami, kolorami. Przywołuje stare filmy, zapomniane obrazy. Łączy prostotę i wielką klasę. Wyraża tęsknotę za czymś niewypowiadalnym. Porusza najgłębiej ukryte, najwrażliwsze struny.
Dlatego tak cieszy mnie wygrana Marcina Wyrostka w pewnym komercyjnym programie. Marcin Wyrostek
Dlatego spędzam z wieczór z tą muzyką. Amelia

środa, 2 grudnia 2009

Licealna miłość

Właśnie skończył się "Kuba Wojewódzki". Zespół, który tym razem wystąpił zwieńczając program, a dokładnie głos wokalisty, strasznie mi o kimś przypomniał. Już słucham, już piszę. Cofnę się w odległe czasy, licealne czasy.  I przedstawię Wam panów z Incubusa.
Wystarczyła mi piosenka "Drive" zasłyszana na Mtv Classic ażeby chcieć więcej. A kiedy zobaczyłam jak wygląda pan wokalista wręcz pobiegłam do Empiku po kasetę(!) z książeczką :). Morning View jest moim jedynym albumem Incubusa - tylko z tych piosenek ich znam i lubię. Wcześniejsze dokonania zespołu zawsze były dla mnie za mocne, teraźniejsze przerażają melodyjnością, komercją. Niezła przemianę przeszli swoją droga . Ale wróćmy.
Morning View to faktycznie poranny widok, poranny powiew. Ten moment, kiedy po nocy otwiera się okno, a do pokoju wpada świeże powietrze. Taka jest ta płyta. Swego czasu zasłuchiwałam się w niej namiętnie, choć jak zawsze miałam kilka ulubionych piosenek: "Wish You Were Here", "Just a Phase", "11 am" czy "Echo".
Określa się ich mianem funk metal i jakkolwiek zabawne jest to połączenie ,to idealnie opisuje ich twórczość. Z dużą swobodą i jakimś niewystudiowanym luzem łączą skoczne pioseneczki balansujące gdzieś nawet na granicy r'n'b i popu z szatańskim klimatem. Brandon Boyd, wokalista, bawiąc się swoim głosem ewidentnie czerpie z Mike'a Pattona , cały zespół zresztą nie wstydzi się tego, że jedną z ich głównych muzycznych inspiracji jest Faith No More właśnie.
Z późniejszych piosenek jedynie "Megalomaniac" wpadł w moje ucho, reszta, jak już pisałam jest słaba. Oczywiście, nie słyszałam wszystkiego, ale to, czym raczy mnie youtube przeraża. Przeraża też Sam Boyd, który im starszy tym chudszy, bardziej "młodzieżowy" i "emo". Może ma kryzys wieku średniego? Na szczęście nie muszę słuchać ich takich, jakimi są teraz; wystarczy mi moja porysowana kasetka i wszystkie wspomnienia z nią związane. Incubus był jedną z pierwszych kapel, która nauczyła mnie muzyki alternatywnej, tej "po ciemnej stronie mocy". Strasznie im za to jestem wdzięczna. A Brandon Boyd już zawsze będzie wyglądać dla mnie tak:


piątek, 27 listopada 2009

Pestka

Poprzedni wpis stanowi w zasadzie taki mały wstępik. Bo zastanawiając się nad  różnorodnością w muzyce doszłam do wniosku, że jest jednak coś, co można nazwać wspólnym mianownikiem, matką, źródłem wszystkich muzycznych gatunków (nie lubię tej klasyfikacji, nazw typu "gatunek", "rodzaj", ale skoro tak ktoś kiedyś wymyślił, tego się trzymajmy). To klasyka jest tą matką. I nie chodzi tu o jej powagę, o to, że jest muzyką dla intelektualistów czy elit. O to, że ma już tyle lat, że Bach czy Mozart to ważne osoby o których uczymy się w szkole. Dla mnie klasyka (pisząc klasyka myślę też o jazzie czy muzyce filmowej) jest najzwyczajniej magiczna. Bo opiera się na zapisie nutowym, który oznacza dla mnie...nic. Nuty to znaczki, pięciolinia to jak linie w zeszycie, a allegro to portal w internecie, a nie rodzaj tempa. A jednak są tacy, którzy patrząc na nuty - słyszą. Nic nie jest w stanie dorównać dźwiękowi orkiestry symfonicznej, tego  brzmienia skrzypiec, altówek i wiolonczel, odległych odgłosów harfy. Będąc na koncercie poświęconym twórczości Krzysztofa Komedy w poznańskiej filharmonii, słuchając pierwszego utworu, pojawiły się w moich oczach łzy, a na skórze dreszcz. Bo to nie była muzyka. To była jakaś opowieść muzyką malowana. To nie były nuty, zresztą, nie to w muzyce jest najważniejsze cytując znów Malhera.
A teraz zasłuchuję się w muzyce do pewnego polskiego filmu "Pestka". Film o niezwykle mocnej i cholernie trudnej miłości. Miłości najpierw rodzącej radość, potem już tylko cierpienie. Muzyka oddaje te emocje - zawodzące solo skrzypiec,  niepokojące smyczkowe partie, drwiąca perkusja, nawołująca trąbka. Poezja. Metafizyka. Tylko używając tych słów jestem w stanie opisać taką muzykę, bo jest w niej coś, czego nie można wytłumaczyć.
Niestety, trudno odnaleźć w internecie soundtrack z tego filmu, najlepiej po prostu film obejrzeć do czego gorąco zachęcam. Można za to z łatwością kupić książkę o tym samym tytule, do czego także namawiam.


" - Każdy ma w sobie pestkę, każdy ma swoją. Jak owoc.
     Przylatują ptaki, przychodzi jedno po drugim, spustoszenie. Robak. Gnije to, co jest miąższem.       Odpada.
     Ale pestkę trzeba uratować. Pestka musi zostać nietknięta. (...) Pestką jest to, w co nie przestajemy wierzyć. Co najgłębiej jest nami, mimo wszystko. Pomimo zła w nas, pomimo naszych odstępstw.
    Co jest Twoją pestką? -
 -   Moją pestką jest miłość. - "


Dygresja

Z muzyką jest u mnie jak z jedzeniem, ciuchami czy formą spędzania czasu. W zależności od dnia i nastroju mam ochotę akurat na to czy na tamto. Czasem potrzebuję mocnego uderzenia, najlepiej z jakimś silnym, wrzeszczącym głosem, czasem subtelnego pianina, innym razem dźwięków, które porwą mnie do tańca. Często zdarza mi się słuchać przez cały dzień jakiegoś konkretnego wykonawcy, jednego albumu czy nawet pojedynczej piosenki. Ostatnio miałam tak z utworem Heavy Cross  modnego chyba ostatnio zespołu Gossip. Zastanawia mnie często jak to możliwe, że jedna osoba może słuchać tak różnej muzyki. Zachwycać się tak skrajnymi dźwiękami. W moim komputerowym i płytowym muzycznym świecie naprawdę każdy znajdzie coś dla siebie, a i ja to wszystko doceniam i lubię. Przecież tam są nawet piosenki Bajmu! :) Nie, nie wstydzę się tego. Wszak ktoś kiedyś powiedział, że tylko dojrzały człowiek potrafi  tę różnorodność w muzyce odnaleźć i polubić.

poniedziałek, 23 listopada 2009

Maupka

Siostra męczy : "No napisz wreszcie coś." Kurcze, no. Nie potrafię. Właśnie dziś odkryłam, że moja nieregularność w pisaniu tutaj wynika z prostego faktu. Aby pisać, muszę się w czymś zasłuchiwać. A ja ciągle zasłuchuję się w Little Dragon ;) (tym razem drugim,ale de facto ich  pierwszym albumie - polecam!)
Żeby jednak zadowolić siostrę, ale pozostać w klimacie smoków napiszę o ....No właśnie. Na koncercie Little Dragon zauważyłam w tłumie dwie znajome twarze. Były to siostry Przybysz, znane kiedyś jako Sistars, teraz robiące solowe projekty. Zdziwiła mnie ich obecność na tymże koncercie, ale po głębszym poznaniu twórczości dragonów, wszystko stało się jasne. Widać jak obie panie czerpią garściami z Yukimi Nagano i jej towarzyszy. Mam na myśli jakieś osobne dźwięki, dobór instrumentów, ciekawe przejścia w utworach,podkłady, zabawę głosem.
Dla porównania, dwie piosenki :

Ale tak naprawdę,inspirację smokami słychać w solowym albumie Natalii Przybysz. Album ten jest świeży, inny, po prostu dobry. Natalia jest teraz Natu, mało tego, ona jest Maupką! W solowej karierze pomaga jej pan, który mijając mnie na ulicy nigdy nie wzbudziłby mojego zainteresowania (wyciągniety t-shirt, duuuży brzuch, potargany włos), ale przy bliższym muzycznym spotkaniu potrafi zauroczyć. Mowa o znanym muzycznym producencie, dj'u, twórcy legendarnego kolektywu Niewinni Czarodzieje - Envee.
Maupka Natu zawsze, jeszcze za czasów Sistars, była dla mnie Postacią. Moim subiektywnym zdaniem przyćmiewała siostrę zarówno głosem, jak i osobowością. Na koncertach, między piosenkami, potrafiła bez końca nawijać na różne absurdalne tematy, robiąc to w dodatku jak 10-letnia dziewczynka. Przez takie wypowiedzi i sposób bycia nieraz czytałam, że Natalia Przybysz na pewni się czymś szprycuje. Szkoda, że kiedy ktoś jest dowcipny, niebanalny i nietuzinkowy jest od razu uważany za odszczepieńca i ćpuna. Zresztą, dla mnie może brać co dzień kilo koksu, byle cały czas tworzyła takie płyty jak jej solowa "Maupka Natu comes home". 
Jeśli ktoś nie zna, nie ma pojęcia, nie wie - zapraszam 5 grudnia do klubu Blue Note. Pani Maupka da na pewno świetny popis i to będąc w ósmym miesiącu ciąży!



zdjęcie : http://bi.gazeta.pl/im/4/6391/z6391274X.jpg

czwartek, 5 listopada 2009

Małe smoczki


Był sobie też inny koncert, spontaniczny, miły, w kolejny ciepły wieczór, rok później,
Na dziedzińcu Starego Browaru, wystąpili Little Dragon.
Nie oszołomili mnie tak jak Joan, ale od pierwszych dźwięków sprowokowali do tańca, a ciepły głos wokalistki nastrajał  pozytywnie. Wokalistką smoków jest bowiem Yukimi Nagano, znana szerszej publiczności ze współpracy z Koopem.
Yukimi to dla mnie taka trochę japońska Roisin Murphy, mimo, że chyba jednak mniej ekscentryczna.
Świetnie wikipedia ich określiła jako mieszanka electronic i soul. Tak właśnie. Bo w Little Dragon jest elektronicznie, zimno, po szwedzku (wszyscy członkowie zespołu ze Szwecji pochodzą), ale też ciepło, bujankowo, czyli soulowo właśnie. I tu odnajduję pewną konotację z Joan As Policewoman, która także łączy w sobie jakiś nieokreślony feeling z brudem gitary czy chrypką w głosie. Eklektyzm w muzyce jest jednak fascynujący (i chyba dowodzi o dojrzałości artysty...).
To tyle, zachęcam do posłuchania. Mi przypadły do gustu przede wszystkim : "A new", " Feather", " Runabout", ale najbardziej chyba utwór "Swimming". (wszystkie pochodzą z ich drugiego albumu Machine Dreams)

zdjęcie : http://muzyka.gery.pl/cms/content/repository/images/little_dragon.jpg

Piękna Pani Policjantka

Myślałam zawsze, że uczestnictwo w koncercie ukochanego artysty jest jakby dopełnieniem naszej miłości doń, okazją do zobaczenia na żywo ulubionego wykonawcy itd itp. W przypadku dwóch zespołów, o których chcę napisać było zupełnie inaczej. Bo najpierw był koncert, potem oszołomienie i dopiero później narodziło się uczucie.
Joan As Policewoman. A może po prostu Joan. Trafiłam na jej koncert przypadkowo, nie mając pojęcia kim jest, jaką muzykę wykonuje. Było to w pewien gorący, czerwcowy wieczór, podczas Festiwalu Teatralnego Malta. W zasadzie już po pierwszej piosence serce zabiło mi szybciej. Pani Joan miała na sobie błyszczącą sukienkę, na głowie burzę włosów, na ustach czerwoną szminkę, a usta przykuwające, prawie ciągle w szerokim uśmiechu. Pani Joan miała bardzo amerykański akcent, była bardzo specyficzna, ale tak piękna, że nie mogłam oderwać od niej oczu. Pani Joan każdym ruchem, gestem i słowem, czy to mówionym czy śpiewanym, pokazywała jak bardzo rządzi na scenie, jak może z nami, widownią,  igrać. Wielka osobowość  i absolutny talent. Uwiódł mnie jej głos, jakiś taki ciągnący się , trochę niedbały, ale głęboki i bardzo emocjonalny. Pani Joan sprawiła, że później, już w domu szukałam jej piosenek i okazało się, że wszystkie są piękne, że wszystkie je, już lubię.

Joan można też kojarzyć z duetu z Antony And The Johnsons czy Rufusem Wainwrightem. Dla mnie jednak największym szokiem było kiedy wyczytałam, że Joan była kochanką...Jeffa Buckle'ya! I to dla niego właśnie napisała piosenkę "Eternal Flame"...(która to piosenka dla mnie również jest bardzo osobista, bowiem tak pięknie mi się miłość do Joan nałożyła z inną miłością...:))

Cóż. Chyba mogłabym o teJ Pani pisać jeszcze wiele. A może lepiej jej po prostu posłuchać. I popatrzeć.


zdjęcie : http://farm1.static.flickr.com/141/327626061_f1496ec75a.jpg

piątek, 30 października 2009

Małe wtrącenie

Wszystkie poprzednie wpisy pochodzą z okresu maj-lipiec 2008. Pamiętam, że wtedy właśnie poczułam nagłą chęć pisania o muzyce, połączenia dwóch moich pasji. Ogarnięta prawdziwą weną pisałam dzień w dzień, czasem dwa lub trzy posty na dzień. Podniecała myśl, że jeszcze tyle przede mną, wszak o ukochanych artystach można pisać bez końca. I nagle stało się to, czego się obawiałam. Zapał zgasł i bardzo trudno było wrócić do pisania.Teraz za to czuję, że jest na to odpowiedni moment.
Poprzednie wpisy pozostawiam prawie niezmienione, są przecież  zapisem ówczesnych fascynacji muzycznych, dźwięków, które z jakichś powodów były dla mnie wtedy bardzo ważne.
A teraz nadchodzi nowe...!

czwartek, 29 października 2009

Daj mi się martwić...

No to mnie Jamal zaskoczył...
   

       "Ja mówię daj,ja mówię daj,ja mówię daj mi
        to jedno słowo,co odrysowane z kalki
        Ze świadomością tej walki,
        ja mówię daj mi się martwić
       (...)
        Zapytaj czego chcę,ty
        jeżeli wierzysz,że jestem
        Zapytaj mnie-tylko śpiesz się
        To czego chcę,to czego chcesz
        Miliony westchnień,
        Zapytaj mnie-tylko śpiesz się"
        (...)

Z archiwum polskiego...

      Tilt i Ziyo. Jeszcze jakiś czas temu te nazwy nic mi nie mówiły.Abstrakcja.A tu się okazuje - dwie rodzime kapele! Kolejny dowód,że polska muzyka w latach '80 i '90 kwitła.
      Będzie trochę sentymentalnie,bo rozbija się o teksty.Bo teksty są tu podstawą, pionem.
      Najpierw Tilt.Tomka Lipińskiego chyba znamy. Głosu wielkiego to on nie ma. Ale właśnie to nie o to chodzi. Mieszanka punk rocka, reggae, gitarowych brzmień, poezji.Najważniejsze tytuły: ''Mówię ci że", "To co czujesz" (piosenka kojarzona też z Brygadą Kryzys i słusznie,bo to dziecko Tiltu), "Rzeka miłości,morze radości,ocean szczęścia", "Tak jak ja kocham cię", "Nie pytaj mnie".

      Uniwersalne teksty psia kość...

      "Powiedz mi o co ci w ogóle chodzi
      Powiedz mi po co ci te kombinacje
      Nie musimy się katować
      Nienormalną sytuacją
      Nauczymy się kochać
      Przestaniemy się bać
      Życie stanie się muzyką
      Stanie się co ma się stać..."

      ...bliskie

      "mówę ci, że jedyne wyjście to obudzić się"

      ...ważne

      "Świat oszalał!
      Nikt nie wie nic
      Krew płynie ulicami
      Zabijamy się by żyć
      Nie dziw się
      Każdy robi co chce
      Nawet się nie staraj
      Zrozumieć tego"

      Nie,jednak same teksty nie wystarczą.Mogą wydać się banalne,tego trzeba po prostu posłuchać. Najlepiej na żywo,ale od biedy może być i to.
      I jeszcze trochę klasyki
      A Ziyo? A Ziyo to chyba jednak osobny rozdział...

Prolog hip-hopowy

      P. napisała, cytuję: "Poproszę teraz dla odmiany coś mniej mrocznego, żeby frontmen nie leżał w grobie tylko był w sile wieku i cieszył się swoim jachtem w Monaco."  He-he.
      Faktycznie. Jak narazie to sami samobójcy, ćpuny i nieboszczycy.
      No więc proszę. Będzie żyw i zdrów.Chociaż bez jachtu. Ja myślę,że on nawet własnej łódki na Zalewie Zegrzyńskim nie ma.
      Bo to skromny chłopak jest. Ale jaki utalentowany! Chciałoby się powiedzieć: Pan ma dar od Boga, Panie Ostry, Pan ma szósty zmysł...



zdjęcie : http://www.estanislao.domenyhosting.pl/photo/ostrjamal/01.jpg

Alicja w łańcuchach

      No i mnie wzięło. Znów tu siedzę. Typowe objawy etapu pierwszego -z auroczenie. Pewnie mi przejdzie, ale póki co przede mną jeszcze fascynacja, zakochanie, kochanie, pierwszy kryzys. Przyjemna perspektywa !
      Alice In Chains. Słowa klucze-grunge, Seattle, narkotyki, Layne Staley...Dla mnie Alice In Chains to Layne Staley i tylko on (przepraszam panów instrumentalistów, ale tak już mam).A Layne Staley to przede wszystkim głos ,który elektryzuje i w sposób irracjonalny jest odbiciem życia wewnętrznego wokalisty. Słychać w jego piosenkach głód heroinowy, śmierć ukochanej dziewczyny, cały syf jaki sam sobie zgotował. Alice In Chains unplugged? Nie, dziekuję. Za mocne. Jak koncert w cmentarnej kaplicy. Jasne,muzycznie na najwyższym poziomie, ale w każdym dźwięku czuć śmierć. No i ona nadeszła. Zabrała Staley'a. Jak umarł pisać nie trzeba.
     Chłopaków z Seattle poznałam klasycznie. "Would?" była pierwsza. Teledysk na MTV Classic.  I inspiracja do dalszych poszukiwań.

Kojarzyłam nazwę zespołu wiele wcześniej, ale chyba mi się myliła z Alice Cooper; myślałam,ze panowie malują się na biało, mają długie czarne włosy i skórzane spodnie :) A tu co? Trampki i koszule w kratę. Ale wikipedia mówi, że oni nie chcieli być "grunge" tylko "heavy metal". Być może.
      Znalazłam jakąś definicyjkę :  "Stworzona przez nich muzyka jest mroczna i ciężka, lecz bardzo melodyjna". Fakt. Wpadają w ucho dzięki tej melodyjności, chociaż jakoś mało szczęśliwe to określenie. Melodyjne to są kołysanki.
      Nie, nie mam całej dyskografii, nie znam wszystkich piosenek, nie słucham ich codziennie. Ale wiem na pewno, że jest garstka utworów, która będzie zawsze w niefizycznej "empe trójce" wbudowanej na stałe w mój mózg.
      Te utwory to :  "Down in the hole", "Rooster", "Nutshell","No excuses"...



       zdjęcie : http://www.nirvanaclub.com/news/layne.jpg

Psychodeliczny samolot

      "Pamiętaj co mówiła koszatka-karm swój umysł,karm swój umysł....!"

      Psychodela, psychodela...Nie codziennie, nie stale, ale czasem trzeba się w niej zanurzyć. Oni to zapewniają. Nie tylko ich muzyka ale i teksty pisane nie inaczej jak po narkotykowych eksperymentach ("White Rabbit", "Mexico") Właśnie. Tu się trzeba zatrzymać.
      Razu pewnego przykuł moją uwagę Michael Douglas i (jeszcze bardziej) ,jak zawsze fascynujący, Sean Penn. Grali braci w pewnym dziwnym filmie "Gra". Dziwnym, ale było w nim coś takiego, że nie można było przestać go oglądać. Końcówka zaskakująca, a w trakcie napisów końcowych piosenka...Idealne zwieńczenie tego obrazu, dopasowane jak kawa do papierosa (albo wina...tak zdecydowanie wina). Jak zawsze w takich wypadkach przeprowadziłam małe muzyczne śledztwo szukając po słowach piosenki jej tytułu. Dlaczego myślałam,że to jakiś współczesny zespół?Nie wiem.Tak oto poznałam Jefferson Airplane.

      Nie, współcześni to oni nie są w ogóle. Zespół powstał w 1965 roku, przestał istnieć w 1973. Wystąpili na najbardziej znanym z woodstocków w '69 ,a w '67 na koncercie w San Francisco supportowali ich...The Doors (fakt,ekipa Morissona nie była jeszcze wtedy zbyt znana, chociaż z drugiej strony 1/3 ludzkości poszła do domu wraz z końcem supportu - wyczuli geniusz rychło mający się objawić ogółowi). No, ale nie o The Doors tu mowa.
      Jefferson Airplane trzeba znać jeśli lubi się psychodeliczny rock i kulturę hippisów oraz szuka się korzeni prawdziwej psychodelii w muzyce. Dla mnie najważniejsza jest Grace Slick i jej wibrujący, przejmujący głos przez niektórych nazywany infantylnym. Do tego ciekawe przeplatanie naprawdę mocnych numerów rockowych z folkiem i utworami instrumentalnymi. Najlepsza płyta - Surrealistic Pillow. Nazwa ta, to kwintesencja ich stylu w dwóch słowach - surrealistyczna poduszka.Idealnie.

Mistrz



Jeff Buckley. Od 17 miesięcy nieustająco najważniejszy. Schowany w moim wirtualnym arsenale z muzyką tak długo! I odkryty zupełnie przypadkiem...Tak to już z Tobą jest, nie narzucasz się, wręcz chowasz...ale raz odkryty zostajesz na zawsze. Pamiętam ten moment, kiedy w tle codziennych czynności pojawiły się te dźwięki. Olśnienie.Nadusiłam "rewind" i znów i znów i tak w kółko....To była "Grace"...

Ktoś kiedyś powiedział o Tobie "neurotyk". Cholera, to prawda. Ale "wrażliwiec" brzmi lepiej. Nie byłoby Twojej muzyki gdyby nie Twoja wrażliwość. Na dźwięki, na pojedyncze słowa, na świat. Masz wielooktawowy, anielski głos (to nie moje słowa, tylko krytyków muzycznych!), grasz na gitarze, piszesz teksty(piękne-jesteś poetą...), masz dystans do tego co nieuniknione kiedy jest się człowiekiem genialnym i...cały jesteś muzyką...
Jest w Twoich piosenkach reggae ("Despite the tears"), punk ("Witche's rave"), mocne gitarowe riffy ("Eternal life"); jesteś mistrzem ballad ("Everybody here wants you") i duetów ("All flowers in time") ; Twoje piosenki słychać w filmach ("Last goodbye"), piszesz życiowe teksty ("I know we could be so happy baby"), covery w Twoim wykonaniu są lepsze od oryginałów ("Hallelujah"), tworzysz piosenki, których nie da się zdublować ("Mojo pin").
Jesteś. Mimo,że od 11 lat Ciebie nie ma.

zdjęcie :  http://www.pluscatmusic.com/wp-content/uploads/2009/10/jeff-buckley-20070520-258661.jpg

Intro

Parę rzeczy których się nie lubiło, nie tolerowało, nie rozumiało....Od czego zależy, że nagle jest inaczej? Nigdy nie miało być bloga, a jest. Tak to już jest jak się coś wylewa, przelewa i nie ma ujścia, a musi.Jedyna taka rzecz w zasadzie...ta, która, jak się okazuje była ze mną zawsze, w każdej komórce, neuronie, krwince... Jak skończy się ona, skończę się ja. Muzyka.